Ukrywają się na Manhattanie. 21:10. TVP 1. Totalne remonty Szelągowskiej. Rolnicy - tak się żyje u nas na wsi - Odcinek 48 Polska . 2023 Multimedia. - Tak naprawdę w Sejmie jest 50 posłów, którzy uczciwie pracują w różnych komisjach. Trudno zaistnieć uczciwą pracą, bo ona jest nudna i nikt jej nie widzi, nie docenia - mówi poseł PSL Stanisław właśnie 30 lat, odkąd jest Pan w to mówią Rosjanie - "I chwati't". (śmiech)Trudno uwierzyć. Rzeczywiście nie chce Pan już startować w wyborach?Mnie wyeliminował system. Jest parytet dla młodzieży, a jak pani widzi, młodzieżą nie jestem. Jest parytet dla kobiet, no, przykro się przyznać, ale kobietą też nie jestem. W związku z tym czekam na jakiś parytet dla ludzi kumatych, ale nie ma takiego parytetu. Wypadam z gry. Chyba nie zrobię sobie operacji, żeby być kobietą. Sugeruje Pan, że w Sejmie nie ma ludzi kumatych?Są, są. W tym układzie będą kumaci wśród młodzieży, wśród kobiet. Reszta poważnie?Po tylu latach, człowiek siłą rzeczy, czuje się trochę, nie, nie wypalony, ale znów od początku zaczynać to, co się zaczynało przez wiele, wiele kadencji? W gruncie rzeczy ta praca się niewiele zmienia, a ja się obawiam, że w moim mózgu zostały już tylko trzy komórki - od żółtego przycisku, zielonego przycisku i czerwonego. Reszta padła. (śmiech) Trzeba zająć się czymś innym, żeby też trochę mózg się z tych przycisków przez trzydzieści lat używał Pan najczęściej?Myślę, że pół na pół. Był okres, kiedy byłem w opozycji, więc byliśmy przeciw, jak byłem w koalicji, to byliśmy za; sześć lat byłem ministrem, no, to trudno, żebym głosował przeciwko pomysłom rządowym. Teraz jesteśmy od dwóch kadencji w koalicji, więc też popieram pomysły rządowe. A w układzie parlamentarnym osiemdziesiąt parę procent to projekty rządowe, a dwadzieścia - poselskie. Tak to funkcjonuje w parlamencie każdego demokratycznego kraju, więc nie ma w tym nic dziwnego. Przez te lata chyba widział Pan na Wiejskiej już wszystko?Niestety. (śmiech) O niektórych rzeczach mogę tak niestety, Pan zobaczył?Wie pani, ta polityka nie jest tak ponura, jak to widać niekiedy z okienka telewizora. Są i takie momenty czy chwile, kiedy jest wesoło. Do polityki trafiłem z tak zwanego parytetu. Komuniści mieli do perfekcji to opracowane, żeby w parlamencie była reprezentacja różnych zawodów, różnych środowisk. Miał więc być leśnik, po studiach, metr osiemdziesiąt wzrostu, siedemdziesiąt pięć kilo wagi. (śmiech) Byłem wtedy jedynym w Polsce, który odpowiadał tym kryteriom, więc nie było szansy, żeby mnie nie wybrali. Zostałem posłem ZSL. Wybrali mnie przewodniczącym komisji rolnictwa, leśnictwa i gospodarki żywnościowej. Pierwszym sekretarzem był Wojciech Jaruzelski. Miał zwyczaj zwoływać w KC spotkania na temat wspólnej polityki rolnej. Lubił też czymś otoczenie zaskoczyć. No i na takim spotkaniu wyciągnął jakieś dane statystyczne, z których wynikało, że świnia do 100 kilo na Zachodzie Europy żyje pół roku. U nas żyje rok. Powiedział: "Towarzysze, trzeba działać, dlaczego ta świnia u nas tak długo żyje?". A był na tym spotkaniu sekretarz, nazywał się Michałek, duży zgrywus, który wstał i powiada: "Towarzyszu sekretarzu, w tym ustroju sprawiedliwości społecznej każdy chce żyć jak najdłużej". Ze śmiechu pospadaliśmy ze stołków, a Jaruzelski nawet się nie uśmiechnął. Nakazał pięć minut przerwy. Po tym czasie wrócił sekretarz Michałek, zbity jak pies, że trudno było z nim rozmawiać. Jak wspomina Pan posłowanie w komunistycznym parlamencie, który przecież był parodią demokracji?Nikt z nas wówczas nie podejrzewał, że to się szybko skończy. Były marzenia, ale system wydawał się taki, że to on nas przeżyje, a nie my jego. Jakoś trzeba było żyć. Nie wstąpiłem do PZPR, choć mocno mnie namawiali. Po studiach zostałem zastępcą nadleśniczego, a w sąsiednim nadleśnictwie nagle zmarł nadleśniczy. Skierowano mnie tam do pracy. Po paru miesiącach wezwał mnie szef i mówi: "Chłopie, albo wstąpisz do partii, albo nie mogę cię awansować. Wstąp do partii, zostaniesz nadleśniczym, to ci przynajmniej pobory podniosę, bo dojeżdżasz 60 km trabantem do roboty i się zatyrasz". Nie rozważałem nawet tego, aby wstąpić do PZPR. W Mławie zacząłem szukać innej partii i znalazłem ZSL. Wszedłem, przedstawiłem się, poprosiłem o statut, program. Dali mi, przeczytałem, nie było tam nic takiego, co by mnie zniechęciło, więc wstąpiłem. Poinformowałem swojego szefa, że jestem już w partii, nie mówiąc w jakiej. No to zarządził egzekutywę, czy też prezerwatywę, tak jakoś podobnie się to nazywało (śmiech) i zaczęli mnie tytułować towarzyszem. Wtedy powiedziałem, że żeby nie było niedomówień, jestem w ZSL. Sekretarz rolny oburzył się na mnie: "Panie, coś pan zrobił? Partyjny jest dobry, bo już jest w partii, bezpartyjny jest dobry, bo może być w partii, a ZSL? Cholera wie, co to jest!". Wpadłem wtedy na pewien pomysł i odpowiedziałem tak: "Panowie, jestem młodym człowiekiem, moim marzeniem jest zostać ministrem leśnictwa. A lasy są pod kluczem ZSL". Zdurnieli, ale mówią: "To życzymy sukcesów". I po paru latach zrobili mnie ministrem, o czym przecież w ogóle nie uważać, jakie słowa się wypowiada...Ano tak, słowo raz wypowiedziane, nie wiadomo kiedy się ziści. Dziś staram się już nie mówić takich słów, żeby przypadkiem się nie ziściły. Ale później trzeba było być konsekwentnym. Tak się złożyło, że w tych różnych układach trzeba było jakieś potyczki toczyć, to wysyłano takiego "pistoleta" i tak zostałem radnym wojewódzkim, potem przewodniczącym wojewódzkiej rady narodowej, z tego pułapu wybrano mnie na w czasach PRL a poseł dziś?To są nieporównywalne rzeczy. Wtedy poseł coś znaczył?Podam taki przykład: jak tylko zostałem posłem, miesiąc później władza wpadła na pomysł, żeby połączyć lasy z rolnictwem. I był taki krótki okres, kiedy to połączono. Ale wszyscy leśnicy dzwonili do mnie, jako swojego przedstawiciela w parlamencie: "Rób coś, nie dopuść do tego!". Wtedy cały sprzęt dzielony był centralnie. Leśnicy bali się, że w konkurencji z rolnikami przegrają, rolnicy wezmą wszystko, leśnikom zostaną ochłapy. Rolnictwo było wtedy oczkiem w głowie władz. Lasy nie były. Pamiętam, jest posiedzenie plenarne, jest napisany scenariusz, co marszałek Malinowski może powiedzieć i nikt się nie wychyla. Marszałek mówi: "Kto za - wszyscy, kto przeciw - nie widzę". Zacząłem krzyczeć, że ja jestem przeciw takiemu pomysłowi. Konsternacja - nikt nie wiedział, co zrobić z takim jednym, który jest przeciw. Poprosili mnie na trybunę, żebym powiedział, dlaczego jestem przeciw. Poprosiłem, aby ktoś wytłumaczył, dlaczego to jest dobry pomysł, by łączyć rolnictwo z leśnictwem. Wysłali wicepremiera Józefa Kozioła, który potraktował mnie jak natarczywą muchę, tłumacząc: "No, połączyliśmy ze sobą spokrewnione dwa resorty dla oszczędności kosztów w państwie", i sobie poszedł. Pytają mnie, czy mi to wystarczy. Odpowiadam: "Jeżeli mają to być spokrewnione resorty, to połączcie rolnictwo z obroną narodową, bo żeby żołnierz walczył, to musi jeść, a żywność produkuje rolnik". Oczywiście przegrałem to głosowanie. Ale wtedy też zacząłem widzieć, jak ten system może poseł w tamtych czasach mógł załatwić wyborcom więcej?Tam, gdzie były bardzo mocne napięcia, to wysyłali posła, by coś poluzował, coś popuścił, dostawał jakieś możliwości od władz: "Co prawda nie dostaniecie podwyżek, ale zbudujemy wam drogę". I czasami szukało się takich kompromisów, bo przecież w tym czasie to wszystko, cały system, już się walił i każdy rozsądny czuł, do czego to zmierza. Ale nie wiedzieliśmy, czy nie będzie u nas jak w Czechosłowacji, czy nie wejdzie obca armia i nie weźmie wszystkich za dziób. To nie był łatwy czas na podgrzewanie nastrojów, bo nikt nie wiedział, ile krwi się z kadencji Sejmu uważa Pan za najspokojniejszą?Po zmianie systemu, w tej tak zwanej X kadencji przyszli ludzie, którzy nie mieli zielonego pojęcia, po co tu się, że w moim mózgu zostały już tylko trzy komórki: od żółtego przycisku, zielonego i czerwonego1989 rok. Krótka kadencja, dwuletnia. Przyszli pełni entuzjazmu, ale zdawali sobie sprawę ze swoich braków. I tu, w hotelu poselskim, we wszystkich pokojach światło świeciło się do 2 w nocy, bo oni jeszcze nie wiedzieli, że poseł dostaje dziennie dwa kilogramy papierów, a jest w stanie przeczytać 10 deko. Oni chcieli przeczytać te dwa kilo. Czytali więc wszystko, te materiały często były sprzeczne ze sobą, ale oni mieli taki pęd, aby wszystko zrozumieć, zrozumieć, jak funkcjonuje państwo. To była krótka kadencja, ale bardzo pracowita. Wtedy trudno było znaleźć obiboków, każdy chciał coś wiedzieć o nowym państwie, jak temu państwu pomóc. Mieli piękny za to opowiada się o Sejmie lat 1993-1997, kiedy to w hotelu poselskim mieszkała setka posłów PSL, wieczorami grały ludowe kapele, a nocami panie z towarzystwa wypadały przez balkon. Wtedy wyprowadziłem się z hotelu poselskiego, bo nie wytrzymywałem tego. (śmiech) Ludzie się wyrwali z domów - tak to odbierałem. Dom poselski traktowano jako internat. Dochodziło do głupich sytuacji. Raz przyjechało dwóch posłów-rolników, którym ktoś powiedział, że poseł ma wszystko za darmo. Poseł-rolnik wsiadł więc do autobusu - przyjechał za darmo. Tramwajem przejechał za darmo. Pokój w hotelu dostał za darmo. Kiedy więc poszli do restauracji, to też liczyli, że wszystko jest za darmo i sobie nie żałowali. Kelner przyniósł rachunek, pokazali legitymacje: "Zjeżdżaj chłopie, my tu posłowie". Zrobiła się awantura. Siedziałem przy sąsiednim stoliku, musiałem ich wykupić. (śmiech)Piłsudski mawiał: "W głowie im fotele, serdele, burdele". Pasuje i do dzisiejszego Sejmu?Dziś to już jest jednak inna w Sejmie jest nudno?Jak ktoś ma pracę, to nie ma czasu na nudę. Ale czasem bywa tak, że poseł jest w dwóch komisjach, a bywały i takie okresy, że w trzech, a te trzy komisje mają obrady w tym samym czasie, no, to ma czyste usprawiedliwienie. Idzie do jednej komisji, podpisuje, że jest na drugiej, idzie do drugiej, mówi, że jest na trzeciej , albo pierwszej i wtedy ma wolne. (śmiech) I niczym się nie zajmuje, bo po co się szarpać. Wtedy być może trochę się nudzi. Ale normalnie to tu jest harówa i doba jest za jeśli już poseł się nudzi, to co robi?Jedni grają w brydża, drudzy piją gorzałę? Nie wiem. Wyprowadziłem się, nie wytrzymałem. Raz jeden poseł, na szczęście nie z mojego klubu, pijany kompletnie, padł w przedpokoju hotelu poselskiego. Podnoszę go, a on mi wciska kluczyki od samochodu i mówi: "Stary, pomóż mi otworzyć te drzwi, bo nie mogę". I usnął. Budzę go i mówię: "To nie ten kluczyk", a on na to: "Co nie ten kluczyk? Przed chwilą jechałem". (śmiech)Czy zmienił się w Panu, przez te lata sposób patrzenia na politykę? Czym ona była, gdy Pan zaczynał, czym jest dzisiaj?Polityka to pochodna różnego rodzaju interesów i młody poseł nie ma tak wyartykułowanych interesów jak poseł doświadczony. Często ci młodzi dostają wręcz ataków histerii, bo wydaje im się, że coś mogą, natomiast jest się tylko trybikiem w machinie i ta machina albo będzie funkcjonowała jako całość, albo się rozsypie. Wobec tego dziś mniej emocjonalnie podchodzę do tego wszystkiego, do czego podchodziłem w młodości, kiedy wydawało się, że człowiek złapał byka za rogi i wiele może zrobić. A potem okazywało się, że można było się poobijać o różne problemy, których nie dało się załatwić. Zresztą my żyjemy w takim kraju, w którym każdy sukces za komuny kładł nas na łopatki, a każda klęska stawiała na nogi. Chyba w genach to mamy, że wystrzegamy się sukcesu, nawet jeśli ktoś go osiągnie, to się nie przyzna za pioruna. Będzie kombinował. Kiedy spotykam się z kolegami, mówię: "O, jak wspaniale wyglądasz, co u ciebie?". I słyszę: "Ech stary, ale żebyś ty wiedział, co we mnie siedzi, jakie choroby...", i zaczyna te choroby wymieniać. No, taki mamy charakter, narzekamy na wszystko. Ale mam wielu przyjaciół wśród polityków w Europie i oni są pełni podziwu dla osiągnięć Polaków, a najmniej tego zadowolenia jest wśród nas. A przecież kiedy wracało się samolotem za komuny z Niemiec, to człowiek, widząc szare dachy, słomiane dachy, ponure wszystko, od razu wiedział, że jesteśmy w Polsce. Dziś jesteśmy normalnym, europejskim krajem, choć jeszcze wciąż na dorobku, jeszcze w wielu dziedzinach biedniejszym. Kiedy wchodziliśmy do Unii, zdawałem sobie sprawę, że poziom życia po obu stronach granicy czy strefy jest tak wielki, że jak wyjedzie z Polski 5-6 milionów Polaków, bo granice będą otwarte, to będzie dramat dla funduszy emerytalnych, zdrowotnych. Okazało się, że ta skala wyjazdów nie była taka, jak to można było wtedy przewidywać. Z tym że wtedy PKB Polski do Włoch był jak 1:8. Dziś mimo kryzysu jest 1:4. Jeszcze nasze rodziny są cztery razy biedniejsze jak włoskie, ale w ciągu krótkiego czasu zrobiliśmy naprawdę postęp. Ale jak w to uwierzyć? Stefan Żeromski pisał, że Polakom potrzebne są wielkie idee, by robili wielkie rzeczy. Kolejne rządy nie potrafią tych idei znaleźć, żeby para narodu szła w koła, a nie w gwizdek. A często idzie w się, że młodzi posłowie korzystają z rad takich starych wyg jak Pan?Tak naprawdę w Sejmie jest 50 posłów, którzy uczciwie pracują w różnych komisjach. Bo to nie tylko chodzi o siedzenie na sali obrad. Młodzi posłowie, którzy dostają się z siódmego czy ósmego miejsca na liście, obserwują notowania swojej partii. Jeśli notowania się nie zmieniają, to on zdaje sobie sprawę, że w następnej kadencji nadal będzie posłem. Jeżeli zaś sondaże spadają, to taki poseł czuje się nerwowo. I wtedy musi jakoś zaistnieć. Trudno zaistnieć uczciwą pracą, bo ona jest nudna i nikt jej nie widzi, nie docenia. No, to mamy takie fajerwerki: poseł gdzieś skoczy, coś walnie, pójdzie do dziennikarzy, pokrzyczy z trybuny sejmowej. Tak to wygląda. Często im doradzam, jak mają rozplanować to polityczne życie, ustalić: w tym kwartale zrobisz to, w następnym tamto, w jednym roku to, w następnym drugie. I trzeba być konsekwentnym. Bo jeśli będziesz tylko żył od fajerwerku do fajerwerku, to wyjdziesz na oszołoma w opinii publicznej i nikt cię nie będzie Pana?Różnie. (śmiech) Z trybuny słychać, jaki jad leją, jak ostre, czasem chamskie są wypowiedzi, a za chwilę jedna i druga strona idzie razem na wódkę. I nie ma żadnego problemu, bo Sejm to taki teatr, który odgrywają. Czy ten teatr to jest rzeczywistość parlamentu, czy gra tylko? Uważam, że w dużej części to jest gra, bo posłowie z różnych partii, klubów - jesteśmy ze sobą zaprzyjaźnieni. Ale taki jest rynek, takie jest zapotrzebowanie, stąd do telewizji idą dwa przeciwstawne charaktery, skaczą sobie do oczu, bo ludzie oglądają tych, co się kłócą, a nie tych, co się nie politycy, którym udaje się dostać do parlamentu, potem z niego wypadają, jedni wracają, po innych słuch zaginął. Pan trwał nieustannie i ciągle od 1985 roku. Dzięki metodzie: niewiele obiecywać, nie mieć wysokiego wyniku wyborczego, nie podgrzewać nastrojów. Niespecjalnie się wychylać?Jeśli lider z listy za bardzo wysforuje przed innych, to tym innym opadają ręce i przestają pracować. W sytuacji PSL, żeby lista zdobyła mandat, to wszyscy musieli zdobyć przynajmniej tysiąc głosów. Trzeba to było osiągnąć różnymi kruczkami. Nie mogłem więc wychodzić przed szereg, bo mogło być tak, że zdobyłbym nie osiem tysięcy, dwanaście czy piętnaście tysięcy głosów, ale żeby wygrać tę listę, trzeba mieć dwadzieścia tysięcy głosów. Zatem, gdyby ta reszta opuściła ręce, to mimo dobrego wyniku nic by z tego nie było. Wielu polityków dało się na to nabrać. Starałem się więc, aby to były działania współmierne dla wszystkich. Druga rzecz to taka, że szanowałem swoich wyborców. Nigdy nie chciałem obiecywać gruszek na wierzbie, rzeczy, których nie mogłem spełnić, bo Polska to państwo na dorobku. Mieliśmy sporo sukcesów, mieliśmy też sporo wpadek i trzeba mówić ludziom realnie, co można, czego nie można. Nigdy człowiek zbyt pragmatyczny nie zdobywa wielkiego poklasku. A wielu działa w sposób emocjonalny - przed wyborami chcą sobie pożyć marzeniami, te marzenia dają kandydaci, każdy z nich obiecuje to i tamto. Z tym że kiedy później dochodziło do rozliczenia, to ci wszyscy, którzy nawet w krótkim okresie czasu zdobyli dobry wynik, pryskali potem jak bańki mydlane w zetknięciu z brutalną rzeczywistością. A ja miałem na tyle doświadczenia, że wiedziałem, co realnie mogę, a czego nie. Zwykle obiecywałem mniej, niż mogłem spełnić. Kiedy więc dochodziło do rozliczeń, co jest naturalne przed każdymi wyborami, to nigdy nie miałem sytuacji, abym usłyszał: "Panie, to pan obiecał i tego nie spełnił". Nie warto więc walczyć o zawrotny wynik, bo mogłoby to oznaczać, że przegrałaby cała lista. Jest w tym wszystkim polityczna sondaże spadają, to poseł czuje się nerwowo. I wtedy musi zaistnieć. Gdzieś skoczy, coś walnie, pokrzyczy Do europarlamentu nie udało się Panu dostać. Nie żałuje Pan?Często jest tak, że żeby ktoś wszedł, ktoś inny musi startować. A ordynacja jest tak sknocona, że pewne rzeczy wiadomo z góry. Jeżeli na Mazowszu mieszka pięć milionów ludzi, a na Warmii i Mazurach milion siedemset z Podlasiem włącznie, no to żeby zdobyć mandat do europarlamentu, liczy się nie procent zdobytych głosów, ale bezwzględna liczba głosów. Z okręgu pięciomilionowego dużo łatwiej zdobyć mandat niż z okręgu, który ma milion siedemset mieszkańców. A jeszcze na Warmii i Mazurach zwykle frekwencja jest najniższa w kraju, tak że startując, z góry wiedziałem, że szanse są niewielkie. Tak jest ordynacja sknocona. Duże partie mają szansę wprowadzić swojego parlamentarzystę, małe - nie mają żadnej że nie chce Pan już kandydować do nowego Sejmu, oznacza, że nie wierzy pan, że PSL w ogóle tam się znajdzie?Nie, to nie to. Właśnie przez to, że wierzę, że inni się wezmą do roboty. Od wielu lat byłem liderem list, jestem w okręgu ośmiomandatowym, gdzie PSL ma, jak się dobrze postara, jeden mandat. I teraz ci wszyscy koledzy, którzy startowali razem ze mną, zdają sobie sprawę, że jeśli ja będę liderem listy, to ja ten mandat zdobędę. W związku z tym chcę im dać szansę. Kiedy się puszcza szczupaka do rzeki, to po to żeby te wszystkie ryby nie zgnuśniały, więc chodzi o to, aby i oni nie zgnuśnieli, tylko wzięli się za robotę, a nie patrzyli na lidera, na to, co lider zrobi, bo tylko lider wygrywa. A to jest niezdrowe. Można spróbować wprowadzić dwóch posłów do Sejmu, ale w ośmiomandatowym okręgu trzeba by mieć ok. 25 proc. poparcia, a takiego poparcia nie Pan sobie swoje życie poza poza Wiejską?Z wykształcenia, ale też z zamiłowania, jestem leśnikiem. Mój ojciec był leśnikiem, dziadek był ciągnie Pana do lasu?Chyba dlatego tak długo jestem w polityce, bo znam prawa dżungli. Bo to jest dżungla. (śmiech) Natomiast bardzo dobrze się czuję w otoczeniu przyrody, lasu. Mam mieszkanie w lesie na Warmii i się Pan na urodziłem się w lesie, więc z lasem jestem związany genetycznie, od zawsze. To też jest jedna z cech leśników, że zostaje ciągle sam. Pewne decyzje musi podejmować sam. Zatem samotności się nie boję, bo całe życie byłem sam. ***Stanisław Żelichowski, ur. 9 kwietnia 1944 r. w Księżostanach, z wykształcenia inżynier leśnik, poseł na Sejm PRL i RP (IX, I, II, III, IV, V, VI i VII kadencji). Był ministrem środowiska w kilku rządach, wiceprzewodniczącym Rady Naczelnej Polskiego Stronnictwa Ludowego. W 2014 r. tygodnik "Polityka" na podstawie rankingu przeprowadzonego wśród polskich dziennikarzy parlamentarnych wymienił go wśród 10 najlepszych posłów tego roku Rolnicy - tak się żyje u nas na wsi. Sezon 6, Odcinek 77 < > 21. Konkurs Piosenki Eurowizji dla Dzieci Nicea 2023. 21. Konkurs Piosenki Eurowizji dla Dzieci Nicea 2023.
Gienek Onopiuk ze wsi Plutycze (pow. bielski) jest obecnie jednym z najpopularniejszych rolników w Polsce! Mężczyźnie sławę zapewnił występ w programie "Rolnicy. Podlasie". W produkcji występuje z synem Andrzejem. Kim jest? Jak wyglądała jego przeszłość? Eugeniusz Onopiuk ma 65 lat. Gospodarstwo odziedziczył po dziadku. Tuż po skończeniu podstawówki mężczyzna zaczął mu pomagać -uprawiał ziemię i opiekował się zwierzętami. W 1972 roku wyszedł z wojska. Służył aż pod Ukrainą. Wrócił na rolę, "na chatę gotową" i tak już pozostał. Praca w gospodarstwie stała się całym jego życiem. W codziennych obowiązkach bardzo pomaga mu najstarszy syn Andrzej. Oprócz niego bohater programu "Rolnicy. Podlasie" ma jeszcze dwoje dzieci - syna Jarka i córkę. W jednym z wywiadów przyznał, że lata temu jego druga jego córka zmarła. Mężczyzna samotnie wychowywał pociechy, gdyż jego żona odeszła 20 lat temu do "przyjaciela". Gienek doczekał się wnuków. Gospodarstwo Gienka z "Rolnicy. Podlasie" Genek hoduje 40 sztuk bydła, 5 koni, a także kurki, kaczki, gęsi, indyki. Jego dumą są niebieskie krowy, których ma aż 10. - Sprowadziłem je z Litwy – dwa małe cielaczki – byczka i jałoszkę. I rozchodowałem. Były strasznie drogie. Rosną bardzo duże. Są dobre jeżeli chodzi o mięso i o mleko. Są bardzo dobre! I duże, co widać. Nikt nie ma takich krów w Polce. Do mnie przyjeżdżają i z Zielonej Góry i z Jeleniej Góry i pytają skąd ja je mam - opowiadał Genek w rozmowie z "Gazetą Współczesną". Mężczyzna ma 50 hektarów ziemi. Słynny rolnik co miesiąc dostaje 1000 złotych emerytury. Obecnie na antenie Fokus TV emitowany jest drugi sezon "Rolników". Czytaj Super Express bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie Super Express KLIKNIJ tutaj
Kalina Szymankiewicz odwiedziła Konrada Mariańskiego na planie programu "Super Rolnicy". Zapytała prowadzącego o jego życie poza telewizją. Nie wszyscy mogą wiedzieć, że ma sporo do czynienia ze wsią, traktorami i rolnictwem. Konrad pochodzi z Podlasia. Wychował się na wsi, więc ma spore doświadczenie w temacie rolnictwa. Za nami zerowy odcinek siódmej edycji programu Rolnik szuka żony. Poznaliśmy kandydatów, którzy zgłosili się do udziału w show, aby znaleźć miłość życia. Wśród dziewięciu szukających życiowego partnera osób, znalazły się aż dwie kobiety. Po raz pierwszy w historii programu Telewizji Polskiej, szczęścia szukają również bracia - Piotr i Jakub. Kim są mężczyźni, którzy walczą o wejście do finałowej piątki? Rolnik szuka żony 7 - bracia w programie TVP! Kim są Piotr i Jakub? To już tradycja, że w niedzielę wielkanocną emitowane są odcinki zerowe kolejnych edycji programu Rolnik szuka żony. 12 kwietnia 2020 roku widzowie poznali mieszkańców wsi, którzy poszukują swoich drugich połówek. Kandydaci opowiedzieli o sobie, swoich marzeniach, oczekiwaniach wobec drugiej osoby oraz planach. Osoby, które otrzymają najwięcej listów, wystąpią w siódmej odsłonie programu, której emisję zaplanowano na jesień tego roku. Czy wśród nich znajdą się Jakub i Piotr? Rolnik szuka żony 7 - kim są Piotr i Jakub? W siódmej edycji programu Rolnik szuka żony, wśród kandydatów, poszukujących miłości, znaleźli się bracia - Piotr i Jakub. Panowie wspólnie prowadzą gospodarstwo. Piotr – starszy z braci ma 31 lat i z zawodu jest ślusarzem. Przez kilka lat pracował za granicą. Kiedy wrócił do kraju, zajął się rolnictwem. Wśród obowiązków Piotra w gospodarstwie jest dbanie o sprawność maszyn oraz praca w polu. Kiedyś jego pasją było bieganie, do którego chce wrócić. Ma za sobą trzy poważne związki. Wszystkie rozpadły się, ponieważ jego ukochane nie chciały mieszkać i żyć na wsi. U kobiety ceni sobie charakter. Jego wybranka powinna być pracowita, mieć poczucie humoru oraz dystans do siebie. Nie wyklucza ślubu z kobietą posiadającą dzieci. Jakub ma z kolei 26 lat. W gospodarstwie odpowiada za zwierzęta – karmi je, dba o ich zdrowie, zajmuje się nimi oraz rozwija hodowlę. Ma za sobą poważny związek, który zakończył się półtora roku temu. Przyczyną rozstania były rozbieżne priorytety. Chce stworzyć poważny związek, który zostanie przypieczętowany ślubem kościelnym. Szuka kobiety cierpliwej, mającej własne zdanie. Jego wybranka powinna być jak najbardziej naturalna, ponieważ Jakub nie lubi przesadnego makijażu. Powinna również kochać zwierzęta. Ważny jest też uśmiech oraz poczucie humoru. Jeśli chodzi o wygląd, rolnik poszukuje kobiety drobnej. Seriale, które warto teraz nadrobić: #zostańwdomu
373 views, 13 likes, 2 loves, 0 comments, 1 shares, Facebook Watch Videos from Inbornmedia House: Produkujemy już 6 sezon serialu Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi dla Polsat Play - official. Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi | Produkujemy już 6 sezon serialu Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi dla Polsat Play - official.
Gdyby Stanisław Lem kilkadziesiąt lat temu opisał w swojej książce oborę w Ciemnoszyjach, z pewnością traktowalibyśmy ją wyłącznie w kategorii science fiction. Ładny, duży dom, zadbane podwórko, nowoczesna obora na 200 krów - tak wygląda gospodarstwo Reginy i Jana Zawadzkich ze wsi Ciemnoszyje w gminie Grajewo. Gospodarstwo rolników, którzy chcą normalnie funkcjonować, mieć trochę czasu dla siebie, a nie żyć rytmem wyznaczanym przez codzienne pory udoju. Tym bardziej, że - jak tłumaczą - przeszli wszystkie jego etapy. Gospodarstwo prowadzą bowiem od 1987 roku. - Znamy i dój ręczny, i dojarkami konwiowymi, i w hali udojowej - opowiada pani Regina. - I za każdym razem kiedy inwestowaliśmy, wprowadzaliśmy zmiany, widać było, że można odciążyć organizm, że jest łatwiej. Wspomina czas kiedy w 1997 roku wybudowali oborę wolnostanowiskową z halą udojową. Nie musieli się już schylać i robić przysiadów, by podłączyć krowy do udoju, bo mogli to robić na stojąco, myśleli wówczas, że nic lepszego nie da się już wymyślić. Jednak chociaż dojenie w hali udojowej nie było ciężką pracą, to z pewnością należało do uciążliwych, codziennych obowiązków. Kilkanaście lat później okazało się, że mogą wcale nie doić krów, bo wyręczą ich w tym by tego lepiej nie wymyśliłW lipcu 2004 roku Zawadzcy oddali do użytku nową oborę, w której za udój odpowiedzialne są dwa roboty. Wygląda to niesamowicie. Krowa sama podchodzi do robota, który ma ją wydoić. Jest przez niego identyfikowana i wpuszczana na stanowisko. W kolejce ustawia się już następna. Urządzenie najpierw myje wymię, a następnie wiązki laserowe osadzają kubki dojarki na strzykach. Rolnik otrzymuje szczegółowe informacje. Wie ile razy w ciągu dnia każda z krów była dojona. Komputer zapisuje również ilość i skład mleka uzyskiwanego od konkretnych krów. Udój nie jest jedyną czynnością, którą w oborze w Ciemnoszyjach wykonują roboty. Rolnicy zainwestowali także w robota do czyszczenia rusztu. Obora Zawadzkich jest pełna nowości, można powiedzieć naszpikowana bajerami. Temperatura w budynku jest regulowana automatycznie. W budynku nie ma tradycyjnych ścian - w ich miejsce zamontowano automatycznie sterowane rolety i żaluzje reagujące w zależności od warunków pogodowych. Obiekt jest do tego stopnia zmechanizowany i zautomatyzowany, że można sterować nim z dowolnego miejsca. Wszystko może obsłużyć tylko jedna osoba, a praca polega na zadaniu paszy objętościowej wozem paszowym i kontrolowaniu na monitorze komputera procesu udoju i karmienia nie ukrywają, że nowa obora z robotami udojowymi odmieniła ich życie. - Nie muszę zrywać się codziennie o piątej rano, by iść do udoju - mówi gospodarz. - Jest to szczególnie ważne wiosną, kiedy trzeba ruszać w pole. A w tym roku wszystkie prace są mocno opóźnione, trzeba więc się spieszyć, bo obrobić 200 hektarów nie jest łatwo, nawet jeśli się ma dwóch , kiedy nie musi rano doić krów, pan Jan może wcześniej wyjechać w pole. Oczywiście trzeba pójść do obory, by obejrzeć zwierzęta, ale nie zajmuje to aż tyle czasu. Podobnie jest w porze dojenia popołudniowego, czyli o godz. 17. Rolnik nie musi przerywać pracy i zjeżdżać z pola na udój. - To, o której przyjadę do domu nie jest już takie istotne - zauważa. - Mogę pójść do obory później, mogę też obejrzeć swoje stado bez wychodzenia z domu, bo mamy monitoring i widzimy wszystko co się dzieje w oborze. Widzimy jak pracują roboty, jak podłączają krowy do dojenia. Rolnicy twierdzą, że krowy szybko odnalazły się w nowej rzeczywistości. Nie było problemu z przyzwyczajeniem ich do robotów. Teraz jałówki (przed porodem) są wpuszczane do stada mlecznego. Dzięki temu poznają teren, uczą się poruszać po oborze, przyzwyczajają się do bramek. - Zasady są podobne jak w ruchu drogowym - żartuje rolnik. - Krowy w oborze, tak samo jak kierowcy, muszą dostosować się do obowiązujących przepisów. Muszą przekonać się, że jedną bramką mogą wejść, a drugą wyjść. A zwierzęta uczą się bardzo szybko. Nowa obora nie jest jeszcze wypełniona po brzegi - docelowo ma w niej być ok. 200 krów dojnych, a na razie jest 140. Gospodarze systematycznie dokupują jałówki - w maju przyjedzie kolejnych 20, a jesienią ma już być pełna obsada. W klubie pozytywnie zakręconychDla gospodarzy ze wsi Ciemnoszyje liczy się nie tylko praca i wszystko co z nią jest związane. Zwracają uwagę na estetykę obejścia, na to, by mieć miejsce do odpoczynku. Ich podwórko jest utwardzone polbrukiem, pod samym domem znajduje się zadbany trawnik i Kiedy człowiek rano budzi się i wychodzi na zewnątrz, a tam jest ładnie, czysto i estetycznie, wówczas zapomina o ciężkiej pracy - mówi Jan Zawadzki. - Widzi, że coś zrobił, że wszystko się układa. Dzisiaj jest inaczej niż kiedyś. Nowoczesne maszyny pozwalają na to, by zaoszczędzić trochę czasu i zająć się także wizualną stroną gospodarstwa. - To jest dla nas bardzo ważne, bo lubimy ład i porządek - mówi pan Jan. Rolnicy z Ciemnoszyj potrafią pracować, ale potrafią też odpoczywać. Spotykają się z innymi gospodarzami. Mają wielu znajomych i przyjaciół, którzy także mają gospodarstwa na bardzo wysokim poziomie. Utrzymują też kontakty z przedstawicielami firm, z którymi współpracują, np. zajmujących się dystrybucja nawozów, pasz itp. Zawadzki nie ma wątpliwości, że te wspólne spotkania dają im także wiele korzyści zawodowych. Podczas luźnych spotkań rolnicy opowiadają co kto zrobił w swoim gospodarstwie. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że dzięki takim spotkaniom rośnie popularność robotów udojowych wśród podlaskich producentów mleka. - Wszyscy widzą, że my nie patrzymy już nerwowo na zegarek - tłumaczy Jan Zawadzki. - Przyjeżdżamy o różnych godzinach podczas gdy pozostali muszą się wstrzelić w ściśle określoną porę między udojami. Przedtem i my musieliśmy wyjeżdżać wcześniej, by dopełnić swego obowiązku i o godz. 17 rozpocząć udój. Teraz w naszym gronie już trzy gospodarstwa są na etapie rozruchu robotów. Następne patrzą, obserwują. Bo, jak tłumaczy, wśród rolników jest konkurencja, ale jest ona jak najbardziej zdrowa. Kiedy jedni widzą, że inwestycje poczynione przez innych coś dają, przeprowadzają je w swoim gospodarstwie. Mentalność rolników się rolnicy nie mieli samochodów, trudno było się szybko przemieścić, dlatego spotykali się z innymi rolnikami ze wsi. - Teraz możemy sobie pozwolić, by pojechać dalej, nie tylko do znajomych z woj. podlaskiego - opowiada Jan Zawadzki. - Bo w gronie naszych znajomych są rolnicy z całej Polski. Poznaliśmy ich na różnych ogólnokrajowych konkursach. Nie wszyscy są, tak jak my, producentami mleka. Nasi znajomi prowadzą gospodarstwa nastawione na różne kierunki produkcji. Wspólna jest jedna rzecz, wszystkie gospodarstwa są na wysokim poziomie. Swoje grono nazwali klubem pozytywnie zakręconych. Spotkania klubu odbywają się dosyć często - dwa, trzy razy w roku. Pani Regina szykuje się właśnie do wyjazdu do zaprzyjaźnionych gospodarzy z woj. wielkopolskiego. Będą obecni przedstawiciele całej grupy. Takie spotkania zawsze napędzają do działania. Bo w innych klubowych gospodarstwach jest na co popatrzeć. - Po przyjeździe próbujemy coś robić u siebie - mówi Jan Zawadzki. - Czasem kiedy jest ciężko, kiedy człowiek ma chwile zwątpienia i chce powiedzieć dość, to po takim spotkaniu czuje przypływ energii, zapał, by jeszcze coś zrobić, coś poprawić w gospodarstwie. Chcieli gonić ZachódDziewięć lat temu, kiedy Polska wchodziła do Unii Europejskiej gospodarstwo Reginy i Jana Zawadzkich z Ciemnoszyj było już na wysokim poziomie. Gospodarze mieli niemało hektarów, bo największe przemiany w gospodarstwie zaszły jeszcze na długo przed akcesją z UE. W 1997 roku powstała pierwsza wolnostanowiskowa obora. - Myśmy nie czekali, kiedy wejdziemy do Unii, ale się na to przygotowywaliśmy - mówi pan Jan. Polepszenie bytu i warunków pracy w gospodarstwie zaczęło się w latach 90. Oczywiście wówczas podejmowanie decyzji odnośnie inwestowania także nie przychodziło łatwo. Przed integracją Zawadzcy nie mieli wątpliwości czy warto być w UE, nie musieli się zastanawiać jaką decyzję podjąć podczas referendum. Inwestując przez tyle lat w gospodarstwo, mieli na uwadze właśnie to, że idziemy do krajów, które są rozwinięte i na pewno będziemy napotykać jakieś bariery. - Na pewno wszystkie gospodarstwa, które rozwijały się, były za tym żeby wejść do unii - mówi rolnik. - Natomiast te mniejsze, które nie postawiły na rozwój, były przeciwne. Uważa on, że właściciele znacznej części tych gospodarstw, które nie chciały iść do Unii, nie byli wcześniej w gospodarstwach Europy Zachodniej. Nie widzieli jak one funkcjonują. - Myśmy tam jeździli - opowiada. - I widzieliśmy, że jesteśmy jeszcze daleko, daleko z że przed akcesją z UE wśród polskich rolników było wiele obaw, ale i nadziei. Polscy gospodarze bali się najbardziej tego, że Unia nas zaopatrzy we wszystko - w żywność, w mleko, że będziemy dla niej tyko rynkiem zbytu. Byliśmy przecież krajem najbardziej wysuniętym na Wschód. Więksi rolnicy liczyli na to, że będą inaczej traktowani, że będzie więcej pieniędzy na rolnictwo - także w polskim budżecie. Małe gospodarstwa obawiały się natomiast unijnych norm i wymogów. Wiadomo było, że polskie rolnictwo będzie musiało włączyć piąty bieg, by w krótkim czasie dorównać do unijnego poziomu. Zadanie niełatwe - ale znając polskich rolników, którzy byli przyzwyczajeni do tego, by pracować znacznie więcej niż unijni farmerzy - jak najbardziej możliwe do wykonania. - Gospodarstwa polskie i unijne różniły się nie tylko posiadanym sprzętem, były też inne dofinansowania - wspomina Jan Zawadzki. - U nas były wprawdzie tzw. preferencyjne kredyty dla rolników, to ciągle było jeszcze za mało. Byliśmy jednak bardzo zmotywowani, żeby dorównać do rolników europejskich. Już teraz widać, że polska wieś się mocno zmieniła. Nie tylko pod względem usprzętowienia, wyposażenia obór, ale i wyglądu, estetyki. Znalazły się na to pieniądze. Oczywiście najpierw rolnicy inwestowali w gospodarstwa, w obory, w ziemię. Ale dużo pieniędzy z unijnych programów zostało przeznaczonych na utwardzanie placów manewrowych, na poprawę estetyki. Dzięki temu polska wieś na brała unijne stanowiły zachętę do inwestowania. Były czymś zupełnie innym niż niskooprocentowane kredyty. Gospodarz wahał się czy wziąć kredyt, czy nie. W przypadku unijnych dotacji było inaczej. Wprawdzie w pierwszych latach rolnicy bali się korzystać z unijnych programów, nawet Agencja Restrukturyzacji Modernizacji Rolnictwa musiała namawiać rolników, by składali wnioski. W tej chwili unijnych pieniędzy brakuje, cały limit został wykorzystany. - Bo fakt, że inwestujemy 100 tysięcy zł, a 50 tysięcy zł zostaje nam zwrócone, musi robić wrażenie - zauważa Jan Zawadzki. Dlatego najpierw gospodarze źle to odczytywali. Nie wierzyli, że można coś dostać za darmo. Na pewno minusem jest to, że unijne pieniądze można wykorzystać na zakup maszyn, budowę obór, ale nie można za nie kupić ziemi czy jałówek do tych nowych obór, które zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu. - To przecież stanowi podstawę, bo co z tego, że rolnik kupi duży ciągnik, jeżeli nie będzie miał ziemi - tłumaczy rolnik z Ciemnoszyj. - Obora także musi pracować na siebie, musi być zapełniona. Zawadzcy nie są typowym przykładem gospodarstwa, które rozwinęło się dzięki integracji z Unią Europejską, dzięki unijnym funduszom. Oni zaczęli inwestować na długo przed wejściem do Unii. Z jednej strony skorzystali, bo nie musieli obawiać się integracji. Z drugiej strony stracili, bo zostali odcięci od unijnych pieniędzy. - Mieliśmy za dużą produkcję mleka - tłumaczy gospodarz. Skorzystali tylko z funduszy na poprawę infrastruktury oraz na agroturystykę. W następnym rozdaniu było już lepiej. Gospodarstwa takiej wielkości jak ich zostały już dopuszczone do tzw. funduszy inwestycyjnych. - Myślę, że polski rolnik tym się różni od unijnego, że jest przyzwyczajony do ciężkiej pracy, do dłuższych godzin pracy - tłumaczy Jan Zawadzki. - Jest też bardziej 70. i 80. wiele polskich gospodarzy nauczyły. Musieli oni myśleć jak obejść przydziały i kupić potrzebną maszynę. I ta zaradność została. Każdy zabiega o to, by wykorzystać jak najwięcej unijnych pieniędzy. Zachodni rolnicy myślą inaczej, za nich ktoś myśli - przyjeżdża doradca, mówi jak ma być. U nas doradztwo jest, ale rolnicy nie są jeszcze do niego przyzwyczajeni. Wolą o takich sprawach decydować sami. Największe gospodarstwa na PodlasiuZ danych Urzędu Statystycznego w Białymstoku wynika, że w woj. podlaskim w 2010 r. (bo wówczas był robiony ostatni spis rolny) mamy 106 gospodarstw o powierzchni większej niż 200 hektarów. Więcej, bo 187 gospodarstw mieści się w przedziale 100 - 200 ha. Natomiast wszystkich gospodarstw w woj. podlaskim było wówczas 104 tys. Widać, że ich liczba systematycznie się zmniejsza (w 2002 r., kiedy był robiony poprzedni spis rolny było ich 120 tys.). Zwiększa się natomiast powierzchnia tych gospodarstw, które pozostają. W ostatnich latach przybyło również maszyn i ciągników rolniczych. Z danych z ostatniego spisu rolnego wynika, że podlascy rolnicy posiadali wówczas 102,3 tys. ciągników (o 17,3 proc. więcej niż w 2002 r.).Czytaj e-wydanie » 06:00 Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi, odc.49 | serial dokumentalny ( Polska 2021 ) Reżyseria : Daniel Banaczek , Rafał Wójcik

Wiosną widzowie Polsat Play będą mogli oglądać premierowe odcinki programów i seriali dokumentalnych bijących rekordy popularności „Chłopaki do wzięcia”, „Łowca pedofilów”, „Drwale i inne opowieści Bieszczadu” czy „Rolnicy- tak się żyje u nas na wsi”. Dodatkowo stacja wyemituje serial dokumentalny skupiający się na codziennym życiu młodych Polaków „Generacja Z”. Wiosenna ramówka Polsat Play startuje 4 kwietnia. NOWOŚĆ: GENERACJA Z Serial dokumentalny pokazujący współczesną młodzież. Bohaterowie pochodzą z różnych środowisk, mają różne zainteresowania i poglądy na życie. Barwni, wrażliwi, pełni pasji, determinacji i marzeń. Są przedstawicielami generacji Z- pierwszego pokolenia, które wyrosło w pełni scyfryzowanym społeczeństwie. Jak spędzają wolny czas, jak się bawią, jak odbierają otaczający ich świat? Fascynujący świat młodych ludzi, dla których nie ma rzeczy niemożliwych, którzy mają odwagę, aby głośno mówić co czują, aby sięgać po swoje marzenia. Premiera: piątek KONTYNUACJE: Chłopaki do wzięcia Młodzi mieszkańcy miast, miasteczek i wiosek mają poważny problem – brak dziewczyn, z którymi można się spotykać i ostatecznie założyć rodziny. Obserwujemy ich codzienne zmagania oraz wzloty i upadki w ich jakże skomplikowanym życiu uczuciowym. Premiera: niedziela 21:00 (dwa odcinki) Polacy za granicą W programie poznamy losy wielu naszych rodaków, którzy postanowili szukać szczęścia w rożnych częściach globu. Poznamy ich pasje, ulubione miejsca, jedzenie oraz dowiemy się co robić i czego nie robić jeśli jesteś Polakiem za Granicą. W tym sezonie odwiedzimy Polaków na stałe mieszkających w Ekwadorze, w Hadze, na Panamie czy w Honolulu na Hawajach. Premiera: sobota 22:00 Drwale i inne opowieści Bieszczadu Twarde życie na peryferiach cywilizacji niesie ze sobą wiele niespodzianek i wyzwań. Kim są ludzie, którzy zrezygnowali z luksusów miejskiego życia? Czego szukają w dziczy i z czym zmagają się na co dzień? Premiera: niedziela 22:00 Łowca pedofilów Bezkompromisowi łowcy pedofilów przemierzają Polskę tropiąc przestępców seksualnych i organizują wspólnie z policją zasadzki. Emocjonujący program, który jest odpowiedzą na bolesny i bardzo aktualny problem społeczny. Premiera: niedziela 22:30 Kloszard story Dzięki programowi możemy poznać prawdziwe życie ludzi, którzy żyją wśród nas, a z reguły są dla nas zupełnie niewidoczni, oraz ich codzienne problemy, które większości nas nie dotyczą. Premiera: piątek 22:30 Górale Niezwykły świat współczesnych polskich górali. Z gór czerpią odwagę, siłę, zręczność oraz zamiłowanie do wolności. Wiedzą, że nic nie muszą, nigdzie się nie spieszą – akceptują, co daje im los, żyją w symbiozie z naturą, górami oraz porami roku. Premiera: czwartek 22:00 Budowlańcy W programie pojawiają się zarówno profesjonalne jak i mniej profesjonalne ekipy budowlane. Serial pokazuje pracę przy wznoszeniu i remontowaniu budynków… bez cenzury. Dzięki niemu dowiemy się z jak budowlańcy dbają o jakość? Których klientów szanują, a o których wyrażają się w niewybredny sposób? Kto i ile płaci za wykonane prace? Oraz ile naprawdę zarabiają budowlańcy? Premiera: sobota 21:30 Rolnicy – tak się żyje u nas na wsi Zawód, którego godziny pracy dyktuje przyroda. Rolnik nie może po prostu wziąć wolnego, a w gospodarstwie zawsze jest coś do zrobienia. Seria pokazuje jak wygląda praca w jednym z najtrudniejszych zawodów świata. Premiera: czwartek 22:30 (2 odcinki) Więzienie Serial opisuje życie za murami zakładu karnego. Współegzystują tam dwie bardzo różne od siebie grupy- skazani i służba więzienna. Jak wygląda życie za kratami? Czy da się tam żyć? Kamera pokaże wszystkie zakamarki zakładu karnego- od celi, po kuchnię, szpital, spacerniak, świetlice terapeutyczne, gabinety psychologów. Będziemy śledzić losy więźniów i ciężką pracę służby więziennej, jaką muszą włożyć w ich resocjalizację. Premiera: środa 22:00 Kołowrotek Program stworzony nie tylko dla pasjonatów wędkarstwa i dzikiej przyrody. Zostaniemy wprowadzeni w arkana rzemiosła przez doświadczonego wędkarza i doktora ichtiologii Adama Tańskiego, który podzieli się swoją wiedzą tajemną na temat ryb i ich naturalnego środowiska. Premiera: niedziela 9:00 Polski lombard Walusia To największy w Polsce lombard, w którym można sprzedać lub zastawić wszystko. Tym biznesem zarządza rodzina Walczaków z Siemianowic Śląskich: Ewa- matka Walusia, Patryk- syn Walusia, Stella- żona Walusia oraz Waluś, czyli Grzegorz Walczak. Waluś w tej branży działa już od 15 lat i wie o niej wszystko. Czy klienci lombardu zaskoczą go swoimi ofertami? Premiera: poniedziałek 22:30 Nie mów do mnie śmieciarzu Perypetie pracowników służb oczyszczania miasta z różnych stron Polski, którzy od świtu zmagają się z tonami naszych odpadów. Nie lubią być nazywani śmieciarzami ponieważ to nie oni śmiecą. Czyściciele, bo to prawidłowa nazwa ich zawodu, nie traktują swojego zajęcia jedynie jako obowiązku. Zaskakują nie tylko podejściem do czystości, ale i spojrzeniem na wiele aspektów życia. Premiera: piątek 21:00

Bo trzeba mieć pojęcie i wyobraźnie. I tak się żyje u nas, na wsi Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi w #PolatPlay w czwartki o 22:30
serial dokumentalny Polska 2019 od 12 lat W skrócie:Bogdan i jego żona kontynuują żniwa. Aleksander Olejniczak pracuje przy kiszeniu ogórków. Józef i jego syn Michał rozpoczynają proces golenia owiec. Przygotowują wełnę do sprzedaży. Oglądaj w telewizji Data Godzina Stacja nie znaleziono żadnej emisji Opis Zawód rolnika jest jednym z najbardziej tradycyjnych i najtrudniejszych w Polsce. Trzeba pracować przez 7 dni w tygodniu przez cały rok, wstawać o 4 rano i kłaść się spać o 23. Rolnik musi oporządzić gospodarstwo domowe, zwierzęta, a także pole. Nie ma wolnych weekendów, a nawet dni. W serii "Rolnicy" przedstawione są trudy pracy na gospodarstwie. Każdego z bohaterów cechuje wytrwałość, pracowitość, hart ducha, cierpliwość i miłość do przyrody. W tym odcinku Bogdan i jego żona kontynuują żniwa. Zebrane zboże szybko znajduje kupca i trafia do nowoczesnego silosu. Aleksander Olejniczak po fachowym okiem wybranki pracuje przy kiszeniu ogórków. Józef i jego syn Michał rozpoczynają proces golenia owiec. Przygotowują zebraną wełnę do sprzedaży. Martwią się tym, że handel wełną jest z roku na rok mniej opłacalny. Pani Ludmiła zajmuje się swoimi zwierzętami: kurami, kotami, krowami i wiernym psem. Zobacz także Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (37) - serial dokumentalny - środa, 3 sierpnia 6:00 i 1 późniejsza emisja Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (38) - serial dokumentalny - środa, 3 sierpnia 6:30 i 1 późniejsza emisja Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (39) - serial dokumentalny - środa, 3 sierpnia 7:00 i 1 późniejsza emisja Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (40) - serial dokumentalny - czwartek, 4 sierpnia 6:00 i 1 późniejsza emisja Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (41) - serial dokumentalny - czwartek, 4 sierpnia 6:30 Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (42) - serial dokumentalny - czwartek, 4 sierpnia 7:00 Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (82) - serial dokumentalny - czwartek, 4 sierpnia 22:30 i 1 późniejsza emisja Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (73) - serial dokumentalny - czwartek, 4 sierpnia 23:00 Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (43) - serial dokumentalny - piątek, 5 sierpnia 6:00 Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (44) - serial dokumentalny - piątek, 5 sierpnia 6:30
Rolnicy - tak się żyje u nas na wsi < > Ruchomy chaos. Ruchomy chaos. Film przygodowy Osiemnastoletni Todd Hewitt mieszka na odległej planecie w osadzie, gdzie nie Data utworzenia: 23 stycznia 2019, 6:10. „W Ciechocinku, tam gdzie dom zdrojowy, Maxi Kaz rusza na łowy. Na deptaku czai się na panie, każda szansę dziś dostanie” – słowa piosenki zespołu T-raperzy znad Wisły ponad 20 lat temu nuciła cała Polska. Dziś uczestnicy programu TVP 1 „Sanatorium miłości” szukają swojej szansy na miłosne uniesienia w Ustroniu. Oto panie i panowie, którzy wierzą, że dzięki show im się to uda. Marzy im się dobra zabawa, „fajfy”, czyli wieczorne potańcówki, a przede wszystkim przyspieszone bicie serca, które przypomni, że na miłość nigdy nie jest za minioną niedzielę TVP 1 pokazała pierwszy odcinek programu o emerytach, którzy w sanatorium szukają miłości. Do ośrodka zjechało sześć pań i sześć panów z całej Polski. Wszyscy mają powyżej 60 lat, a u ich boku nie ma dziś partnera. Jedni z nich marzą o spotkaniu kogoś na stałe, inni zaś szukają osoby, która podzieli ich pasje lub będzie towarzyszem wspólnych wypraw. Zobaczcie, kim są uczestnicy hitu TVP1. Marta Manowska z uczestnikami programu „Sanatorium miłości” Foto: Michał Pieściuk / /14 Marta Manowska TVP Program prowadzi charyzmatyczna gwiazda programu „Rolnik szuka żony” /14 Janina Busk (62 l.) TVP To pełna energii i pasji do życia Torunianka, która już podbiła serca widzów. Uwielbia podróżować, doskonale poznała Europę, zjeździła też Stany Zjednoczone. Przez 10 lat mieszkała poza granicami Polski. Potrafi z dnia na dzień rzucić wszystko i ruszyć w nieznane. Janina z wykształcenia jest technologiem, a w wolnym czasie kocha malować i tańczyć /14 Małgorzata Zimmer (62 l.) TVP Urodziła się w Szczecinie, ale mieszka w Nadarzynie. Już jako szesnastolatka, próbowała swoich sił jako szybowniczka. Choć z wykształcenia jest inżynierem towaroznawstwa, w życiu zawodowym postawiła miłość do latania i została stewardessą. Na pokładach samolotów przepracowała 11 lat. Małgorzata interesuje się też bronią i jeszcze rok temu uprawiała strzelectwo sportowe z broni krótkiej. Kolejną jej pasją jest taniec, już jako nastolatka ukończyła kurs tańca klasycznego. Była mężatką przez 30 lat, od pięciu jest sama /14 Walentyna Kozioł (66 l.) TVP Pochodzi z Mikołowa, ale przyszła na świat na Syberii, dokąd była zesłana jej rodzina. Spędziła tam 6 lat. Uwielbia szyć i projektować, dlatego prowadzi wypożyczalnię strojów karnawałowych. Jej drugą pasją jest uprawa ekologicznych warzyw, które potem przerabia na smaczne przetwory. Przez 20 lat była żoną, a że nigdy nie przestała wierzyć w miłość chce znaleźć oddanego partnera /14 Joanna Tunney (63 l.) TVP Przyjechała z Nowego Dworu Mazowieckiego. Uwielbia być aktywna, regularnie trenuje pływanie, uprawia jogę i maszeruje z kijami. Kolejną jej miłością są książki, sama zresztą pisze artykuły i opowiadania, a ostatnio spisała wspomnienia swego zmarłego taty. Czasami oddaje się pasji jaką jest odnowa starych mebli. Przez lata pracowała w firmach farmaceutycznych jako księgowa, a potem dyrektor finansowa. Dziś marzy o wesołym partnerze i domku na wsi /14 Wiesława Kwiatek (65 l.) TVP To rodowita, pełna energii Warszawianka. W wieku 21 lat wyszła za mąż za miłość swojego życia. Choć skończyła studia, po ślubie zajmowała się domem. Gdy 16 lat temu jej mąż zmarł próbowała na nowo ułożyć sobie życie, niestety bez powodzenia. By wypełnić po nim pustkę i zająć czymś głowę spróbowała swych sił jako aktorka. Wzięła udział między innymi w realizacjach Krzysztofa Zanussiego i Bartosza Konopki. Lubi podróże i górskie wyprawy, a do tego jest genialną kucharką /14 Teresa Wąsowicz (61 l.) TVP Pochodzi z Gorzowa Wielkopolskiego. Pracowała w biurze podróży, a potem kilka lat w banku. Choć jest atrakcyjną kobietą nigdy nie wyszła za mąż, a naprawdę zakochana była tylko raz. Choroba mamy spowodowała, że przez 8 lat poświęciła się jej opiece. Uwielbia tańczyć i kocha góry. Dlatego marzy by znaleźć partnera, który dorówna jej i na parkiecie i na szlaku w Tatrach /14 Marek Jarosz (65 l.) Adam Jankowski / Reporter Pochodzi z Józefowa. Był żonaty przez 40 lat. Niestety 3 lata temu jego żona zmarła. Jak mówi, to sport uratował mu życie. Regularnie pływa, jeździ na rowerze. Przez wiele lat prowadził dużą firmę budowlaną, którą wciąż się zajmuje /14 Cezary Mocek (66 l.) Adam Jankowski / Reporter Łodzianin. Od 11 lat jest wdowcem i marzy o miłości. Kocha taniec więc zrobił kurs tańca towarzyskiego. Lubi też muzykę rockową, zbiera kasety i płyty. Romantyk, który tęskni za kobietami w sukienkach i długich włosach /14 Ryszard Kruszelnicki (71 l.) Adam Jankowski / Reporter Wdowiec z 40-letnim stażem pochodzący ze Świdnicy. Kocha kolarstwo szosowe i regularnie trenuje. Przed kontuzją zdobył nawet brązowy medal. Ma dwie córki /14 Lesław Sierakowski (71 l.) Adam Jankowski / Reporter Pochodzi z Zielonej Góry. Przez lata pracował wiercąc w szybach naftowych. Wypadek sprawił, że nie chodził. Dzień gdy wstał z wózka uważa za cud. Dziś żyje aktywnie, jeździ na rowerze, pływa. Uwielbia też muzykę i gra na organkach. Był żonaty przez 7 lat /14 Krzysztof Rottbard (62 l.) Adam Jankowski / Reporter Pogodny podróżnik z Warszawy, który szczególnie upodobał sobie Francję, Włochy i Belgię. Kiedyś pasjonowały go polowania, dziś handluje antykami. Był żonaty przez 28 lat. Ma dwójkę dorosłych synów i dwójkę wnucząt /14 Ryszard Lasota (65 l.) TVP Warszawiak, a z zawodu ekonomista. Pasjonat jazdy na nartach i łyżwach, który potrafi również upichcić coś dobrego w kuchni. Był żonaty przez 30 lat. Lubi, gdy panie podkreślają swoją kobiecość i mają poczucie humoru /14 Mapa Ustronia Robert Neumann / Forum Bohaterowie „Sanatorium miłości” kilka tygodni spędzili w Ustroniu na południu Polski Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:

Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (77) - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Zawód rolnika jest jednym z najbardziej tradycyjnych w Polsce. Trzeba pracować przez 7 dni w tygodniu przez cały rok, wstawać o 4 rano i kłaść się o 23. Seria przedstawia trudy pracy na roli.

Program TV Stacje Magazyn serial dokumentalny Polska 2019-2022, 30 min Adamowi Kaczmarczykowi w obowiązkach pomaga kolega Tomek. Pracy jest okazuje się jednak wyjątkowo dużo. Kiedy głowa rodziny i jego syn bawią się ze swoimi psami, młodsi bracia, Łukasz i Kuba Buchajczykowie, uruchamiają maszyny i ruszają na pole. Brak powtórek w najbliższym czasie Co myślisz o tym artykule? Skomentuj! Komentujcie na Facebooku i Twitterze. Wasze zdanie jest dla nas bardzo ważne, dlatego czekamy również na Wasze listy. Już wiele razy nas zainspirowały. Najciekawsze zamieścimy w serwisie. Znajdziecie je tutaj.
Emisja Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi będzie miała miejsce (premiera, powtórka):. Program TV na 10 listopada 2023 (Piątek)

Hasło PSL, że rolnicy nas „żywią i bronią”, najwyższy czas porzucić. Rozdrobnione polskie rolnictwo nie potrafi dostarczyć Polakom ani dość zboża, ani mięsa, ani nawet warzyw. Coraz więcej towarów rolnych musimy sprowadzać. To zdumiewające, zważywszy że ceny skupu żyta, pszenicy czy wieprzowiny nie tylko zrównały się u nas ze średnią unijną, ale często są nawet wyższe. Rolnicy mają więc znakomite warunki, by się bogacić. W przeciwieństwie do konsumentów w mieście. Płace Polaków za cenami żywności nie nadążają. W 2011 r., po raz pierwszy od sześciu lat, wzrósł udział żywności w wydatkach gospodarstw domowych – podaje GUS. Po olej rzepakowy, kotlety schabowe czy mąkę opłaci się już wybrać za Odrę, choć jeszcze kilka lat temu to Niemcy masowo przyjeżdżali do nas na zakupy. Mimo korzystnych cen produkcja w kraju nie rośnie, dwie trzecie z 1,5 mln gospodarstw nie ma z rynkiem żadnego kontaktu, niczego na sprzedaż nie uprawia ani nie hoduje. Ci rolnicy nawet dla siebie kupują żywność w sklepach. Żyją z unijnego wsparcia i pracy na czarno. Ten stan się utrwala, a politycy udają, że niczego niepokojącego nie widzą. Nie dostrzegają, że im hojniej wspieramy rolników, tym szybciej polskie rolnictwo traci – mówiąc podniosłym dożynkowym językiem – zdolność wyżywienia narodu. Już teraz o wiele więcej płodów rolnych sprowadzamy z zagranicy, niż eksportujemy. Problem nie jest powszechnie znany, ponieważ poprzedni minister rolnictwa Marek Sawicki sprytnie żonglował statystyką. Niby nie kłamał, ale całej prawdy nie mówił. W każdym razie wychodziło mu, że do innych krajów sprzedajemy o wiele więcej żywności, niż musimy kupować. Różnica potwierdzająca lansowaną przez PSL tezę o świetnej kondycji polskiego rolnictwa wynosiła, według Sawickiego, 2,6 mld euro, a cały nasz rolny eksport w 2011 r. 15,1 mld euro. Papierosy jako żywność Według tej metodologii eksportowym hitem polskiego rolnictwa były… papierosy. To największa pozycja naszego żywnościowego wywozu o wartości 1,3 mld euro. Jesteśmy w Unii największym producentem wyrobów tytoniowych, ponad 90 proc. produkcji polskich zakładów tytoniowych wyjeżdża do innych krajów UE, choć największym wytwórcą samego tytoniu, czyli podstawowego surowca do produkcji, są Włosi. Międzynarodowe koncerny tytoniowe zainteresowane były jednak przejęciem fabryk w naszym kraju z dwóch innych powodów. Po pierwsze – nasze fabryki Klubowych i Carmenów (to ówczesne marki papierosów) zostały w latach 90. wystawione na sprzedaż i można było wejść na duży polski rynek stosunkowo tanim kosztem. Po drugie – liczyły się niższe koszty pracy. Nie tyle w rolnictwie, ile w produkcji wyrobów tytoniowych, do której w sporej części używa się tytoniu rosnącego w cieplejszych niż Polska krajach. Wkładu polskiego rolnika w ten sukces eksportowy przeceniać więc nie należy. Tym bardziej przy powstawaniu innego eksportowego przeboju, czyli słodyczy. Sprzedajemy ich na eksport za 1,1 mld euro rocznie. Moglibyśmy zarabiać na nich znacznie więcej, ale daje o sobie znać brak surowców. – Najbardziej cukru – narzeka Marek Przeździak ze Stowarzyszenia Polskich Producentów Wyrobów Czekoladowych i Cukierniczych Polbisco. – Krajowa produkcja jest za mała, a import za drogi, Unia broni bowiem własnego rynku bardzo wysokimi cłami. Bruksela stanowczo rynek cukru przeregulowała. Co z tego, że Komisja Europejska cenę rekomenduje na poziomie 408 euro za tonę, skoro na unijnym rynku nie można go kupić taniej niż za 800 euro? Zarabiają francuskie i niemieckie cukrownie. W naszych, na skutek narzucenia Polsce maksymalnych kwot produkcyjnych, czemu w 2005 r. nie potrafił sprzeciwić się rząd PiS, produkuje się obecnie o 20 proc. mniej cukru, niż wynoszą krajowe potrzeby. Eksport słodyczy rośnie bardzo powoli (w stosunku do 2010 r. zaledwie o 1 proc.) także z powodu kłopotów z jajami. Wymóg obszerniejszych klatek dla kur spowodował przejściowe ograniczenie produkcji. Jajka trzeba było kupować za granicą. Co gorsza, zaczyna także brakować mleka. Do niedawna mleczarstwo wydawało się naszym niekwestionowanym sukcesem – w ubiegłym roku serów i mleka w proszku sprzedaliśmy za granicę aż za prawie 1,4 mld euro. Fakt, że głównie dzięki bardzo wysokim cenom. Obecny rok – według prognoz Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej – zapowiada się jednak dużo gorzej. Eksport nie przekroczy wartości 1,2 mld euro. Za to import nieustannie rośnie. Do rankingu eksportowych hitów wpisywanych na konto rolnictwa należy też dorzucić karmę dla zwierząt, drób i pieczarki. Karma powstaje w fabrykach, a właścicielami kurzych i grzybowych ferm są głównie przedsiębiorczy mieszkańcy miast, którzy z tradycyjną uprawą roli nie mieli nigdy nic wspólnego. Do wejścia w „rolną produkcję specjalną” zachęciły ich superkorzystne warunki podatkowe, rodem jeszcze z PRL. Płynące coraz szerszym strumieniem do Polski dopłaty do hektara nie trafiają do ich kieszeni, chociaż z innych form unijnego wsparcia chętnie korzystają. Czekolada na wynos Hurraoptymistyczne statystyki, z których wynika, że nasz kraj stał się żywnościową potęgą, zamazują to, co naprawdę dzieje się w rolnictwie: polski eksport żywności zawdzięczamy bowiem przemysłowi spożywczemu, głównie światowym koncernom. Wkład rolników jest niewielki, co najwyżej ma w nim udział nieliczne grono wyspecjalizowanych gospodarstw. Firmy takie jak Mars, Nestle, Gerber, Krafts Food czy Ferrero zainwestowały w wielkie fabryki w naszym kraju, licząc nie tylko na niższe koszty pracy, ale także na łatwiejszy dostęp do podstawowych surowców rolnych. Biznesowa kalkulacja opierała się na tym, że tańsze surowce podstawowe i siła robocza spowodują, że właśnie u nas produkcja stanie się najbardziej opłacalna. Dlatego polskie wytwórnie mają zaopatrywać w batony, czekolady czy odżywki dla dzieci także pozostałe kraje Unii. Aż 85 proc. wartości wywozu rolno-spożywczego wyprodukowano w fabrykach, nie na polu. Z każdym rokiem ten udział staje się coraz większy. Tę prawdę usiłują zakamuflować ludowcy, którzy nieefektywnej polityki rolnej zmieniać nie chcą. Chociaż nie służy rolnictwu, to na krótką metę wydaje się wyborcom tej partii korzystna. Rosnący udział w naszym eksporcie żywności wyrobów przetworzonych sam w sobie nie jest złą wiadomością. Bardziej przecież opłaci się sprzedać batony czy nawet karmę dla zwierząt niż mąkę i cukier w workach. Druga, gorsza strona medalu jest jednak taka, że popyt przetwórców i konsumentów na płody rolne stopniowo rośnie, a rodzime rolnictwo nie potrafi go zaspokoić. Przemysł spożywczy wprawdzie sporo eksportuje, ale jednocześnie coraz bardziej brakuje nam w kraju surowców, które powinni dostarczać na rynek rodzimi rolnicy. To już zaczyna się odbijać na niektórych branżach. Jeszcze w 2010 r. wytwórcy pieczywa cukierniczego aż 75 proc. swojej produkcji wysyłali do innych państw Unii. Teraz jest to już tylko niewiele ponad 50 proc., bo nawet mąkę trzeba importować. Mniej wysyłamy do sąsiadów soków i napojów. Żeby ratować poziom wywozu, ich producenci próbują zastąpić deficytowy cukier stewią (bardzo słodka roślina). Kurczy się eksport czekolady i olejów. Braki surowców rolnych odczuwamy także na własnym rynku. W efekcie polscy konsumenci za chleb czy mięso muszą płacić coraz drożej. Gdybyśmy własnego zboża czy mięsa mieli coraz więcej, stabilizacja ich cen byłaby łatwiejsza. Ponieważ ich brak staje się coraz bardziej dotkliwy, podstawowe surowce rolne drożeją także wtedy, gdy złotówka słabnie. Polscy rolnicy, chociaż nie żywią, ciągle każą do siebie dopłacać. A przecież Unia, przeznaczając aż 40 proc. wspólnego budżetu na Wspólną Politykę Rolną, uzasadnia to koniecznością zapewnienia konsumentom 27 krajów bezpieczeństwa żywnościowego. Mamy płacić za to, żebyśmy wyżywili się sami. W ramach UE to się udaje, w samej Polsce – nie. Żeby to zobaczyć, trzeba zajrzeć do innych statystyk niż te, które tak chętnie upublicznia rząd. Eksport produktów rolnych (czyli naprawdę tego, co świadczy o stanie rolnictwa) według IERiGŻ w 2011 r. był prawie taki sam jak rok wcześniej. Jego wartość wyniosła zaledwie 2,08 mld euro, ale import w ciągu roku zwiększył się do 3,55 mld euro, o prawie 15 proc.! Surowców rolnych musimy kupować za granicą o wiele więcej, niż tam sprzedajemy. Te dane nie są już tak optymistyczne, jak te prezentowane przez czołowych polityków PSL. Rolnicy nie są w stanie zaspokoić apetytów Polaków na żaden z podstawowych płodów rolnych: ani na zboże, ani na mięso, ani nawet na warzywa. Żywią nas inne kraje UE. Nic się nie opłaci Polskich rolników nie motywuje nawet szybki wzrost cen towarów, które wytwarzają. Według IERiGŻ w lutym 2012 r. za świnie w skupie płacono o 35 proc. więcej niż rok wcześniej. Za bydło – o 24 proc., drób – o 11 proc., a mleko o 9 proc. Ale rolnikom ciągle się nie opłaci: nic dziwnego, skoro ponad połowa gospodarstw ma mniej niż 5 ha. Polsce coraz bardziej doskwiera też niedobór ziarna, w tym żyta, do którego uprawiania mamy doskonałe warunki. W 2011 r. (dane IERiGŻ) sprowadziliśmy zboża, mąki i kasze aż za 572 mln euro. Import samego ziarna wzrósł z roku na rok o 32 proc. Prognozy na ten rok są podobne. Mając 9 proc. unijnych gruntów ornych, w ubiegłym roku potrafiliśmy wyeksportować zboża za zaledwie 420 mln euro. Brakujące zboże, mąkę i kasze sprowadzamy z Czech, Słowacji, a nawet z Niemiec. Ceny w Polsce w zasadzie nie różnią się już od unijnych. Problem w tym, że żyto czy pszenicę mogą uprawiać tylko gospodarstwa wielkie, a tych w naszym kraju ciągle jest niewiele. To one stały się beneficjentami wysokich cen zbóż. PSL nadal jednak uważa, że ostoją polskiego rolnictwa muszą być gospodarstwa małe, rodzinne. Właściciele tych mniejszych też jednak są niezadowoleni. Po kieszeni dostali bowiem hodowcy świń. Drogie zboże oznacza wysoką cenę pasz, które podważają opłacalność hodowli trzody chlewnej. Po kotlety idzie dziś do sklepu zarówno rolnik, który zaniechał hodowli z powodu zbyt wysokiej ceny paszy, jak i ten, który karmił zwierzęta własnym zbożem. Mimo że za pasze nie płaci, oblicza, że też mu się nie opłaca. W sklepie tańsze. Polski rynek pogrąża się w świńskim dołku, który z każdym rokiem staje się coraz głębszy. W 2011 r. na eksporcie wieprzowych przetworów mięsnych zarobiliśmy ponad 1 mld euro, ale za zagraniczne mięso i przetwory zapłaciliśmy prawie 1,3 mld euro. Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej uważa, że w tym roku ta różnica będzie o wiele większa. Wywóz nie przekroczy 896 mln euro, a za mięso i szynkę zagraniczną zapłacimy ponad 1,4 mld euro. Z badań rynku polskiego i niemieckiego wynika, że szynka w naszym kraju jest o 20 proc. droższa. Porównywano ceny producenta, bez marży handlowej. Mając tak wielu ludzi oficjalnie ciągle zatrudnionych w rolnictwie i sprzyjający klimat, powinniśmy być chociaż warzywną potęgą. Uprawy są bowiem pracochłonne. Nic z tego, warzyw krajowych także brakuje. Sprzedajemy ich za niecałe 200 mln euro, kupujemy u obcych za 332 mln. Nawet ziemniaków i frytek importujemy coraz więcej. Mamy dużo ziemi, jeszcze więcej rolników i sprzyjający klimat. Moglibyśmy wyżywić nie tylko siebie, ale także wielu europejskich konsumentów. Tak jak Holendrzy, Niemcy, Francuzi, Hiszpanie czy nawet farmerzy z małej Belgii. Tymczasem udział Hiszpanii w unijnym eksporcie rolno-spożywczym wynosi prawie 20 proc., Niemiec ponad 15 proc., a Polski zaledwie 3,7 proc. Wliczając w to produkty przetworzone, czyli papierosy, czekoladki i karmę dla zwierząt. Naukowcy alarmują, że konkurencyjność naszego rolnictwa maleje, ale dobre samopoczucie rządzących rośnie. Konsumentów zaś karmi się optymistyczną statystyką oraz zagraniczną szynką i frytkami. To jest wygodna droga, ale donikąd. W Polsce drożej niż w Niemczech (ceny niemieckie = 100) Cukier – 104,1 Koncentrat jabłkowy – 107,6 Olej rzepakowy surowy – 112 Przetwory z mięsa czerwonego – 104,8 Sery świeże – 109,9 Mięso wieprzowe – 110,1 Szynki wieprzowe – 120,8 Filety z ryb mrożonych – 121,3 Frytki – 111,1 Przyprawy – 112,8 Kakao – 107,1

  • Уз уψ
    • Շярсоփի б αχаζ
    • ጁጷхреኯ окты εዜէዔаկուվ
    • Итрաπ ፈշθτыйθդ у
  • Онтубиգθкл прак
    • ሸե бапак խчеп
    • Мቂзዩжюቶ щ ጇэቲоፈ аփеኡи
  • Хри οтреν
    • Θቹилաξ ифαкι ц еβ
    • Ий ዢишቦዳоվи аλኖглኄχи ፐкሁжуκፒ
EzwJ.
  • nx1nyr0m53.pages.dev/93
  • nx1nyr0m53.pages.dev/93
  • nx1nyr0m53.pages.dev/99
  • nx1nyr0m53.pages.dev/39
  • nx1nyr0m53.pages.dev/81
  • nx1nyr0m53.pages.dev/45
  • nx1nyr0m53.pages.dev/4
  • nx1nyr0m53.pages.dev/64
  • rolnicy tak się żyje u nas na wsi obsada