Wiosną widzowie Polsat Play będą mogli oglądać premierowe odcinki programów i seriali dokumentalnych bijących rekordy popularności „Chłopaki do wzięcia”, „Łowca pedofilów”, „Drwale i inne opowieści Bieszczadu” czy „Rolnicy- tak się żyje u nas na wsi”. Dodatkowo stacja wyemituje serial dokumentalny skupiający się na codziennym życiu młodych Polaków „Generacja Z”. Wiosenna ramówka Polsat Play startuje 4 kwietnia. NOWOŚĆ: GENERACJA Z Serial dokumentalny pokazujący współczesną młodzież. Bohaterowie pochodzą z różnych środowisk, mają różne zainteresowania i poglądy na życie. Barwni, wrażliwi, pełni pasji, determinacji i marzeń. Są przedstawicielami generacji Z- pierwszego pokolenia, które wyrosło w pełni scyfryzowanym społeczeństwie. Jak spędzają wolny czas, jak się bawią, jak odbierają otaczający ich świat? Fascynujący świat młodych ludzi, dla których nie ma rzeczy niemożliwych, którzy mają odwagę, aby głośno mówić co czują, aby sięgać po swoje marzenia. Premiera: piątek KONTYNUACJE: Chłopaki do wzięcia Młodzi mieszkańcy miast, miasteczek i wiosek mają poważny problem – brak dziewczyn, z którymi można się spotykać i ostatecznie założyć rodziny. Obserwujemy ich codzienne zmagania oraz wzloty i upadki w ich jakże skomplikowanym życiu uczuciowym. Premiera: niedziela 21:00 (dwa odcinki) Polacy za granicą W programie poznamy losy wielu naszych rodaków, którzy postanowili szukać szczęścia w rożnych częściach globu. Poznamy ich pasje, ulubione miejsca, jedzenie oraz dowiemy się co robić i czego nie robić jeśli jesteś Polakiem za Granicą. W tym sezonie odwiedzimy Polaków na stałe mieszkających w Ekwadorze, w Hadze, na Panamie czy w Honolulu na Hawajach. Premiera: sobota 22:00 Drwale i inne opowieści Bieszczadu Twarde życie na peryferiach cywilizacji niesie ze sobą wiele niespodzianek i wyzwań. Kim są ludzie, którzy zrezygnowali z luksusów miejskiego życia? Czego szukają w dziczy i z czym zmagają się na co dzień? Premiera: niedziela 22:00 Łowca pedofilów Bezkompromisowi łowcy pedofilów przemierzają Polskę tropiąc przestępców seksualnych i organizują wspólnie z policją zasadzki. Emocjonujący program, który jest odpowiedzą na bolesny i bardzo aktualny problem społeczny. Premiera: niedziela 22:30 Kloszard story Dzięki programowi możemy poznać prawdziwe życie ludzi, którzy żyją wśród nas, a z reguły są dla nas zupełnie niewidoczni, oraz ich codzienne problemy, które większości nas nie dotyczą. Premiera: piątek 22:30 Górale Niezwykły świat współczesnych polskich górali. Z gór czerpią odwagę, siłę, zręczność oraz zamiłowanie do wolności. Wiedzą, że nic nie muszą, nigdzie się nie spieszą – akceptują, co daje im los, żyją w symbiozie z naturą, górami oraz porami roku. Premiera: czwartek 22:00 Budowlańcy W programie pojawiają się zarówno profesjonalne jak i mniej profesjonalne ekipy budowlane. Serial pokazuje pracę przy wznoszeniu i remontowaniu budynków… bez cenzury. Dzięki niemu dowiemy się z jak budowlańcy dbają o jakość? Których klientów szanują, a o których wyrażają się w niewybredny sposób? Kto i ile płaci za wykonane prace? Oraz ile naprawdę zarabiają budowlańcy? Premiera: sobota 21:30 Rolnicy – tak się żyje u nas na wsi Zawód, którego godziny pracy dyktuje przyroda. Rolnik nie może po prostu wziąć wolnego, a w gospodarstwie zawsze jest coś do zrobienia. Seria pokazuje jak wygląda praca w jednym z najtrudniejszych zawodów świata. Premiera: czwartek 22:30 (2 odcinki) Więzienie Serial opisuje życie za murami zakładu karnego. Współegzystują tam dwie bardzo różne od siebie grupy- skazani i służba więzienna. Jak wygląda życie za kratami? Czy da się tam żyć? Kamera pokaże wszystkie zakamarki zakładu karnego- od celi, po kuchnię, szpital, spacerniak, świetlice terapeutyczne, gabinety psychologów. Będziemy śledzić losy więźniów i ciężką pracę służby więziennej, jaką muszą włożyć w ich resocjalizację. Premiera: środa 22:00 Kołowrotek Program stworzony nie tylko dla pasjonatów wędkarstwa i dzikiej przyrody. Zostaniemy wprowadzeni w arkana rzemiosła przez doświadczonego wędkarza i doktora ichtiologii Adama Tańskiego, który podzieli się swoją wiedzą tajemną na temat ryb i ich naturalnego środowiska. Premiera: niedziela 9:00 Polski lombard Walusia To największy w Polsce lombard, w którym można sprzedać lub zastawić wszystko. Tym biznesem zarządza rodzina Walczaków z Siemianowic Śląskich: Ewa- matka Walusia, Patryk- syn Walusia, Stella- żona Walusia oraz Waluś, czyli Grzegorz Walczak. Waluś w tej branży działa już od 15 lat i wie o niej wszystko. Czy klienci lombardu zaskoczą go swoimi ofertami? Premiera: poniedziałek 22:30 Nie mów do mnie śmieciarzu Perypetie pracowników służb oczyszczania miasta z różnych stron Polski, którzy od świtu zmagają się z tonami naszych odpadów. Nie lubią być nazywani śmieciarzami ponieważ to nie oni śmiecą. Czyściciele, bo to prawidłowa nazwa ich zawodu, nie traktują swojego zajęcia jedynie jako obowiązku. Zaskakują nie tylko podejściem do czystości, ale i spojrzeniem na wiele aspektów życia. Premiera: piątek 21:00
Bo trzeba mieć pojęcie i wyobraźnie. I tak się żyje u nas, na wsi Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi w #PolatPlay w czwartki o 22:30Rolnicy - Tak się żyje u nas na wsi (77) - opis, recenzje, zdjęcia, zwiastuny i terminy emisji w TV. Zawód rolnika jest jednym z najbardziej tradycyjnych w Polsce. Trzeba pracować przez 7 dni w tygodniu przez cały rok, wstawać o 4 rano i kłaść się o 23. Seria przedstawia trudy pracy na roli.
Hasło PSL, że rolnicy nas „żywią i bronią”, najwyższy czas porzucić. Rozdrobnione polskie rolnictwo nie potrafi dostarczyć Polakom ani dość zboża, ani mięsa, ani nawet warzyw. Coraz więcej towarów rolnych musimy sprowadzać. To zdumiewające, zważywszy że ceny skupu żyta, pszenicy czy wieprzowiny nie tylko zrównały się u nas ze średnią unijną, ale często są nawet wyższe. Rolnicy mają więc znakomite warunki, by się bogacić. W przeciwieństwie do konsumentów w mieście. Płace Polaków za cenami żywności nie nadążają. W 2011 r., po raz pierwszy od sześciu lat, wzrósł udział żywności w wydatkach gospodarstw domowych – podaje GUS. Po olej rzepakowy, kotlety schabowe czy mąkę opłaci się już wybrać za Odrę, choć jeszcze kilka lat temu to Niemcy masowo przyjeżdżali do nas na zakupy. Mimo korzystnych cen produkcja w kraju nie rośnie, dwie trzecie z 1,5 mln gospodarstw nie ma z rynkiem żadnego kontaktu, niczego na sprzedaż nie uprawia ani nie hoduje. Ci rolnicy nawet dla siebie kupują żywność w sklepach. Żyją z unijnego wsparcia i pracy na czarno. Ten stan się utrwala, a politycy udają, że niczego niepokojącego nie widzą. Nie dostrzegają, że im hojniej wspieramy rolników, tym szybciej polskie rolnictwo traci – mówiąc podniosłym dożynkowym językiem – zdolność wyżywienia narodu. Już teraz o wiele więcej płodów rolnych sprowadzamy z zagranicy, niż eksportujemy. Problem nie jest powszechnie znany, ponieważ poprzedni minister rolnictwa Marek Sawicki sprytnie żonglował statystyką. Niby nie kłamał, ale całej prawdy nie mówił. W każdym razie wychodziło mu, że do innych krajów sprzedajemy o wiele więcej żywności, niż musimy kupować. Różnica potwierdzająca lansowaną przez PSL tezę o świetnej kondycji polskiego rolnictwa wynosiła, według Sawickiego, 2,6 mld euro, a cały nasz rolny eksport w 2011 r. 15,1 mld euro. Papierosy jako żywność Według tej metodologii eksportowym hitem polskiego rolnictwa były… papierosy. To największa pozycja naszego żywnościowego wywozu o wartości 1,3 mld euro. Jesteśmy w Unii największym producentem wyrobów tytoniowych, ponad 90 proc. produkcji polskich zakładów tytoniowych wyjeżdża do innych krajów UE, choć największym wytwórcą samego tytoniu, czyli podstawowego surowca do produkcji, są Włosi. Międzynarodowe koncerny tytoniowe zainteresowane były jednak przejęciem fabryk w naszym kraju z dwóch innych powodów. Po pierwsze – nasze fabryki Klubowych i Carmenów (to ówczesne marki papierosów) zostały w latach 90. wystawione na sprzedaż i można było wejść na duży polski rynek stosunkowo tanim kosztem. Po drugie – liczyły się niższe koszty pracy. Nie tyle w rolnictwie, ile w produkcji wyrobów tytoniowych, do której w sporej części używa się tytoniu rosnącego w cieplejszych niż Polska krajach. Wkładu polskiego rolnika w ten sukces eksportowy przeceniać więc nie należy. Tym bardziej przy powstawaniu innego eksportowego przeboju, czyli słodyczy. Sprzedajemy ich na eksport za 1,1 mld euro rocznie. Moglibyśmy zarabiać na nich znacznie więcej, ale daje o sobie znać brak surowców. – Najbardziej cukru – narzeka Marek Przeździak ze Stowarzyszenia Polskich Producentów Wyrobów Czekoladowych i Cukierniczych Polbisco. – Krajowa produkcja jest za mała, a import za drogi, Unia broni bowiem własnego rynku bardzo wysokimi cłami. Bruksela stanowczo rynek cukru przeregulowała. Co z tego, że Komisja Europejska cenę rekomenduje na poziomie 408 euro za tonę, skoro na unijnym rynku nie można go kupić taniej niż za 800 euro? Zarabiają francuskie i niemieckie cukrownie. W naszych, na skutek narzucenia Polsce maksymalnych kwot produkcyjnych, czemu w 2005 r. nie potrafił sprzeciwić się rząd PiS, produkuje się obecnie o 20 proc. mniej cukru, niż wynoszą krajowe potrzeby. Eksport słodyczy rośnie bardzo powoli (w stosunku do 2010 r. zaledwie o 1 proc.) także z powodu kłopotów z jajami. Wymóg obszerniejszych klatek dla kur spowodował przejściowe ograniczenie produkcji. Jajka trzeba było kupować za granicą. Co gorsza, zaczyna także brakować mleka. Do niedawna mleczarstwo wydawało się naszym niekwestionowanym sukcesem – w ubiegłym roku serów i mleka w proszku sprzedaliśmy za granicę aż za prawie 1,4 mld euro. Fakt, że głównie dzięki bardzo wysokim cenom. Obecny rok – według prognoz Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej – zapowiada się jednak dużo gorzej. Eksport nie przekroczy wartości 1,2 mld euro. Za to import nieustannie rośnie. Do rankingu eksportowych hitów wpisywanych na konto rolnictwa należy też dorzucić karmę dla zwierząt, drób i pieczarki. Karma powstaje w fabrykach, a właścicielami kurzych i grzybowych ferm są głównie przedsiębiorczy mieszkańcy miast, którzy z tradycyjną uprawą roli nie mieli nigdy nic wspólnego. Do wejścia w „rolną produkcję specjalną” zachęciły ich superkorzystne warunki podatkowe, rodem jeszcze z PRL. Płynące coraz szerszym strumieniem do Polski dopłaty do hektara nie trafiają do ich kieszeni, chociaż z innych form unijnego wsparcia chętnie korzystają. Czekolada na wynos Hurraoptymistyczne statystyki, z których wynika, że nasz kraj stał się żywnościową potęgą, zamazują to, co naprawdę dzieje się w rolnictwie: polski eksport żywności zawdzięczamy bowiem przemysłowi spożywczemu, głównie światowym koncernom. Wkład rolników jest niewielki, co najwyżej ma w nim udział nieliczne grono wyspecjalizowanych gospodarstw. Firmy takie jak Mars, Nestle, Gerber, Krafts Food czy Ferrero zainwestowały w wielkie fabryki w naszym kraju, licząc nie tylko na niższe koszty pracy, ale także na łatwiejszy dostęp do podstawowych surowców rolnych. Biznesowa kalkulacja opierała się na tym, że tańsze surowce podstawowe i siła robocza spowodują, że właśnie u nas produkcja stanie się najbardziej opłacalna. Dlatego polskie wytwórnie mają zaopatrywać w batony, czekolady czy odżywki dla dzieci także pozostałe kraje Unii. Aż 85 proc. wartości wywozu rolno-spożywczego wyprodukowano w fabrykach, nie na polu. Z każdym rokiem ten udział staje się coraz większy. Tę prawdę usiłują zakamuflować ludowcy, którzy nieefektywnej polityki rolnej zmieniać nie chcą. Chociaż nie służy rolnictwu, to na krótką metę wydaje się wyborcom tej partii korzystna. Rosnący udział w naszym eksporcie żywności wyrobów przetworzonych sam w sobie nie jest złą wiadomością. Bardziej przecież opłaci się sprzedać batony czy nawet karmę dla zwierząt niż mąkę i cukier w workach. Druga, gorsza strona medalu jest jednak taka, że popyt przetwórców i konsumentów na płody rolne stopniowo rośnie, a rodzime rolnictwo nie potrafi go zaspokoić. Przemysł spożywczy wprawdzie sporo eksportuje, ale jednocześnie coraz bardziej brakuje nam w kraju surowców, które powinni dostarczać na rynek rodzimi rolnicy. To już zaczyna się odbijać na niektórych branżach. Jeszcze w 2010 r. wytwórcy pieczywa cukierniczego aż 75 proc. swojej produkcji wysyłali do innych państw Unii. Teraz jest to już tylko niewiele ponad 50 proc., bo nawet mąkę trzeba importować. Mniej wysyłamy do sąsiadów soków i napojów. Żeby ratować poziom wywozu, ich producenci próbują zastąpić deficytowy cukier stewią (bardzo słodka roślina). Kurczy się eksport czekolady i olejów. Braki surowców rolnych odczuwamy także na własnym rynku. W efekcie polscy konsumenci za chleb czy mięso muszą płacić coraz drożej. Gdybyśmy własnego zboża czy mięsa mieli coraz więcej, stabilizacja ich cen byłaby łatwiejsza. Ponieważ ich brak staje się coraz bardziej dotkliwy, podstawowe surowce rolne drożeją także wtedy, gdy złotówka słabnie. Polscy rolnicy, chociaż nie żywią, ciągle każą do siebie dopłacać. A przecież Unia, przeznaczając aż 40 proc. wspólnego budżetu na Wspólną Politykę Rolną, uzasadnia to koniecznością zapewnienia konsumentom 27 krajów bezpieczeństwa żywnościowego. Mamy płacić za to, żebyśmy wyżywili się sami. W ramach UE to się udaje, w samej Polsce – nie. Żeby to zobaczyć, trzeba zajrzeć do innych statystyk niż te, które tak chętnie upublicznia rząd. Eksport produktów rolnych (czyli naprawdę tego, co świadczy o stanie rolnictwa) według IERiGŻ w 2011 r. był prawie taki sam jak rok wcześniej. Jego wartość wyniosła zaledwie 2,08 mld euro, ale import w ciągu roku zwiększył się do 3,55 mld euro, o prawie 15 proc.! Surowców rolnych musimy kupować za granicą o wiele więcej, niż tam sprzedajemy. Te dane nie są już tak optymistyczne, jak te prezentowane przez czołowych polityków PSL. Rolnicy nie są w stanie zaspokoić apetytów Polaków na żaden z podstawowych płodów rolnych: ani na zboże, ani na mięso, ani nawet na warzywa. Żywią nas inne kraje UE. Nic się nie opłaci Polskich rolników nie motywuje nawet szybki wzrost cen towarów, które wytwarzają. Według IERiGŻ w lutym 2012 r. za świnie w skupie płacono o 35 proc. więcej niż rok wcześniej. Za bydło – o 24 proc., drób – o 11 proc., a mleko o 9 proc. Ale rolnikom ciągle się nie opłaci: nic dziwnego, skoro ponad połowa gospodarstw ma mniej niż 5 ha. Polsce coraz bardziej doskwiera też niedobór ziarna, w tym żyta, do którego uprawiania mamy doskonałe warunki. W 2011 r. (dane IERiGŻ) sprowadziliśmy zboża, mąki i kasze aż za 572 mln euro. Import samego ziarna wzrósł z roku na rok o 32 proc. Prognozy na ten rok są podobne. Mając 9 proc. unijnych gruntów ornych, w ubiegłym roku potrafiliśmy wyeksportować zboża za zaledwie 420 mln euro. Brakujące zboże, mąkę i kasze sprowadzamy z Czech, Słowacji, a nawet z Niemiec. Ceny w Polsce w zasadzie nie różnią się już od unijnych. Problem w tym, że żyto czy pszenicę mogą uprawiać tylko gospodarstwa wielkie, a tych w naszym kraju ciągle jest niewiele. To one stały się beneficjentami wysokich cen zbóż. PSL nadal jednak uważa, że ostoją polskiego rolnictwa muszą być gospodarstwa małe, rodzinne. Właściciele tych mniejszych też jednak są niezadowoleni. Po kieszeni dostali bowiem hodowcy świń. Drogie zboże oznacza wysoką cenę pasz, które podważają opłacalność hodowli trzody chlewnej. Po kotlety idzie dziś do sklepu zarówno rolnik, który zaniechał hodowli z powodu zbyt wysokiej ceny paszy, jak i ten, który karmił zwierzęta własnym zbożem. Mimo że za pasze nie płaci, oblicza, że też mu się nie opłaca. W sklepie tańsze. Polski rynek pogrąża się w świńskim dołku, który z każdym rokiem staje się coraz głębszy. W 2011 r. na eksporcie wieprzowych przetworów mięsnych zarobiliśmy ponad 1 mld euro, ale za zagraniczne mięso i przetwory zapłaciliśmy prawie 1,3 mld euro. Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej uważa, że w tym roku ta różnica będzie o wiele większa. Wywóz nie przekroczy 896 mln euro, a za mięso i szynkę zagraniczną zapłacimy ponad 1,4 mld euro. Z badań rynku polskiego i niemieckiego wynika, że szynka w naszym kraju jest o 20 proc. droższa. Porównywano ceny producenta, bez marży handlowej. Mając tak wielu ludzi oficjalnie ciągle zatrudnionych w rolnictwie i sprzyjający klimat, powinniśmy być chociaż warzywną potęgą. Uprawy są bowiem pracochłonne. Nic z tego, warzyw krajowych także brakuje. Sprzedajemy ich za niecałe 200 mln euro, kupujemy u obcych za 332 mln. Nawet ziemniaków i frytek importujemy coraz więcej. Mamy dużo ziemi, jeszcze więcej rolników i sprzyjający klimat. Moglibyśmy wyżywić nie tylko siebie, ale także wielu europejskich konsumentów. Tak jak Holendrzy, Niemcy, Francuzi, Hiszpanie czy nawet farmerzy z małej Belgii. Tymczasem udział Hiszpanii w unijnym eksporcie rolno-spożywczym wynosi prawie 20 proc., Niemiec ponad 15 proc., a Polski zaledwie 3,7 proc. Wliczając w to produkty przetworzone, czyli papierosy, czekoladki i karmę dla zwierząt. Naukowcy alarmują, że konkurencyjność naszego rolnictwa maleje, ale dobre samopoczucie rządzących rośnie. Konsumentów zaś karmi się optymistyczną statystyką oraz zagraniczną szynką i frytkami. To jest wygodna droga, ale donikąd. W Polsce drożej niż w Niemczech (ceny niemieckie = 100) Cukier – 104,1 Koncentrat jabłkowy – 107,6 Olej rzepakowy surowy – 112 Przetwory z mięsa czerwonego – 104,8 Sery świeże – 109,9 Mięso wieprzowe – 110,1 Szynki wieprzowe – 120,8 Filety z ryb mrożonych – 121,3 Frytki – 111,1 Przyprawy – 112,8 Kakao – 107,1
- Уз уψ
- Շярсоփի б αχаζ
- ጁጷхреኯ окты εዜէዔаկուվ
- Итрաπ ፈշθτыйθդ у
- Онтубиգθкл прак
- ሸե бапак խчеп
- Мቂзዩжюቶ щ ጇэቲоፈ аփеኡи
- Хри οтреν
- Θቹилաξ ифαкι ц еβ
- Ий ዢишቦዳоվи аλኖглኄχи ፐкሁжуκፒ